ŚWIADECTWA

Co daje mi bycie we wspólnocie?

35 lat temu, jesienią zawiązała się wspólnota RRN w Rzeszowie w Parafii Świętej Rodziny w Rzeszowie. Przyczynkiem do jej powstania była znajomość dwóch koleżanek: Ewy Radochońskiej z Rzeszowa i Oli Król z Kolbuszowej. Latem 1986 roku spotkały się ze sobą i Ola opowiedziała Ewie o spotkaniach Ruchu w Kolbuszowej, które niedawno się rozpoczęły. Opowiedziała jej również o spotkaniach w Warszawie i o wyjątkowych kapłanach – ojcu Tadeuszu Dajczerze i  Andrzeju Buczelu. Ola była pod wielkim wrażeniem spotkań i konferencji głoszonych przez tych kapłanów. Ewa zachęcona przez Olę do spowiedzi u ojca Andrzeja, w październiku wybrała się z koleżanką – Teresą Miś na pierwszą spowiedź.

W sierpniu 1987 roku kapłani z warszawskiej wspólnoty zaproponowali, aby w Rzeszowie w nowopowstałej parafii św. Rodziny utworzyć wspólnotę RRN. Proboszczem wówczas był ks. Andrzej Rabij MSF. Na temat tej młodej, tworzącej się formacji powiedział: „trudna, wymagająca, ale dobra”.

Na pierwsze spotkanie przyszli: Ewa Radochońska, Teresa Miś, Ola Król, Jasia i Rysiek z Kolbuszowej oraz Bolek i Jasia Ruchlewiczowie z Sanoka. Niedługo do wspólnoty dołączyli: Wojciech Kozłowski, Joanna Drajewicz, Marzena Kościk i Danuta Dudek z Zaczernia.

Spotkania początkowo odbywały się w domach, u Ewy, Asi, Teresy i Marzeny z racji na małe dzieci w rodzinach, które wymagały opieki. Spotkania rozpoczynały się modlitwą różańcową, a następnie były czytane lub odsłuchiwane z kaset nagrania konferencji duchowych głoszonych w Warszawie przez kapłanów. Z czasem spotkania zaczęły odbywać się w salce domu katechetycznego przy drewnianej kaplicy. Nasze spotkania cotygodniowe zasilały osoby z Kolbuszowej i Sanoka. Jeździliśmy wówczas do spowiedzi do ojca Tadeusza Dajczera i ojca Andrzeja Buczela, a także do Wilanowa na wspólne  Msze Święte i konferencje. Wszyscy byliśmy pod wielkim wrażeniem postawy wiary i otwartości na działanie łaski Bożej zarówno kapłanów jak i osób świeckich. Uczyliśmy się zawierzenia i miłości do Matki Bożej. Każda spowiedź święta połączona z nową, nieznaną  dotąd przez nas formą rozmowy duchowej z kapłanem, była dla nas wielkim przeżyciem i dotknięciem miłości Bożej. W naszych rodzinach panowało wielkie zdziwienie i niezrozumienie nad naszym zaangażowaniem w sprawy wiary i wyjazdami do Warszawy. My jednak nie zniechęcaliśmy się. Do naszej rzeszowskiej wspólnoty przez pierwsze lata, co tydzień przyjeżdżała z Zaczernia Danusia Dudek, która po kilku latach założyła nową wspólnotę RRN  w Zaczerniu. Spotkania nasze trwają nadal w podobnej formie. Obecnie naszym opiekunem jest ks. Karol Bielicki MSF – otwarty na naszą wspólnotę, pełen serca, zaangażowania, chętnie dzieli się swoim świadectwem.

 Wspólnota dla mnie jest umocnieniem w wierze i świadectwem życia w oparciu o naukę Pana Jezusa.

Marzena z Rzeszowa

Jestem pielęgniarką. Miałam problem z mężem, bo nadużywał alkoholu. Trzy lata po ślubie mąż miał wypadek i trafił do szpitala. Okazało się, że ma pękniętą czaszkę i dwa narastające krwiaki. Konieczna była operacja. Był to rok 1973, a w tych latach w Rzeszowie nie było neurochirurgii i zrobili tę operację chirurdzy ogólni. Mąż był operowany , a ja przyjechałam do domu i zaczęłam się gorąco modlić przed obrazem Jezusa Ukrzyżowanego, który jest w moim domu. Po operacji lekarze powiedzieli, że mąż może nie mówić i może nie chodzić. Na szczęście mąż zaczął i mówić i chodzić. Przeżyliśmy ponad 20 lat.

Mój młodszy syn w wieku 8 lat zachorował na cukrzycę . Na początku byłam zrozpaczona, ale pani doktor mi powiedziała, że to nie jest rak i z tym da się żyć. Wtedy pomyślałam, że to lepiej, że to mnie spotkało, bo jestem pielęgniarką i dam sobie radę. Co mają robić matki, które nie mają pojęcia jak posługiwać się strzykawką, obliczać jednostki insuliny. Dzisiaj są udogodnienia, są pompy insulinowe, wtedy jeszcze tego nie było.

Na wakacjach przyjeżdżała do nas rodzina z Warszawy, opowiadali o rekolekcjach w Zakopanem, o RRN, który powstał w Warszawie i o kierownictwie duchowym. Ja wcześniej czytałam dużo książek o ojcu Pio, przeczytałam też Dzienniczek Faustyny i wtedy zapragnęłam mieć kierownika duchowego. Dowiedziałam się, że trzeba się o to dużo modlić. Było mi żal, że u nas nie ma takiego Ruchu. O to też miałam się modlić, szczególnie za kapłanów. Niedługo dowiedziałam się, że RRN powstał w Kolbuszowej i Rzeszowie. Zaczęłam dojeżdżać do Rzeszowa na spotkania do parafii św. Rodziny. Bardzo podobały mi się spotkania, które zaczynały się modlitwą różańcową, a następnie czytaliśmy tekst z „Rozważań o wierze” T. Dajczera i dzieliliśmy się tym, jak w życiu doświadczamy Boga. Na spotkania jeździłam raz w tygodniu. Większość uczestników miało już swego kierownika duchowego z Warszawy. Ja miałam w sobie pragnienie, aby mieć kierownika więc nadal się modliłam. Pewnego razu  od rodziny z Warszawy dowiedziałam się, że ks. Andrzej Kopczyński zgodził się. Jeździłam raz w miesiącu do Warszawy do spowiedzi. Wkrótce mój syn Piotr też chciał pojechać. Ks. Andrzej zgodził się i jeździliśmy razem.

Mojemu mężowi nie podobało się, że jeżdżę do Warszawy i że codziennie chodzę na Mszę Świętą. Miałam różne upokorzenia  z tego powodu, ale ja nic sobie z tego nie robiłam. Ruch rozrastał się w Kolbuszowej i w Rzeszowie, grupa kolbuszowska wymodliła kapłana – kierownika duchowego ks. Jana Ochała, a niedługo dołączył ks. Leszek Bachta. Wtedy ks. Andrzej Kopczyński przekazał nas do diecezji rzeszowskiej. Ks. Jan Ochał z animatorami zorganizował rekolekcje letnie dla RRN w Szkole Podstawowej w Zagorzycach. Zaprosiłam na te rekolekcje moją siostrę Basię z dziećmi. Były to najpiękniejsze rekolekcje, których nigdy nie zapomnę. Moja siostra też była zachwycona.

Razem z siostrą pragnęłyśmy , aby ten Ruch powstał w Zaczerniu. Miałam zapytać zgodnie ze wskazówką ks. Jana o zgodę ks. proboszcza. Ks. proboszcz Władysław Jaworski zgodził się, ale chciał coś więcej wiedzieć o nowopowstającej wspólnocie. Przyjechali animatorzy z Kolbuszowej i opowiedzieli historię Ruchu, zostałam też wybrana animatorką grupy. Pierwszym opiekunem nasze wspólnoty był właśnie ks. proboszcz. Na spotkania przychodziło 8 – 10 osób, ks. proboszcz był z nami do 2001 roku, potem przeszedł na emeryturę.

Spotkaliśmy się jeszcze z ks. proboszczem w moim domu. Na ty spotkaniu powiedział do nas , że on dzięki temu Ruchowi się nawrócił.  Dla nas było to budujące świadectwo.

W ciągu trwania wspólnoty przewinęło się dużo osób, dużo skorzystało z rekolekcji, pielgrzymek i wspólnych wyjazdów.

Ja dziękuję Panu Bogu i Maryi za wszystkie trudne i ciężkie dni mojego życia, bo wszystkie te doświadczenia zbliżyły mnie do Niego i umocniły moją więź z Maryją. Mój pierwszy kierownik duchowy zaproponował mi , abym codziennie uczęszczała na Mszę Świętą i starała się żyć w łasce uświęcającej. Dziś nie mogę żyć bez codziennej Eucharystii. Msza Święta jest dla mnie najważniejszym punktem dnia i rozpoczynam go od rannej Eucharystii.

Dziękuję Bogu i Maryi za ten Ruch, za ludzi i kapłanów, których spotkałam. Jestem szczęśliwa, bo codzienność mogę przeżywać z Jezusem i Maryją.

Chwała Panu!

Danusia z Zaczernia

Jestem w Ruchu dopiero albo już 8 lat. Wspólnota dla mnie jest drogą wiary, drogą do Matki Bożej. Jak ks. Krzysztof powiedział jest drogą wąską nie szeroką. Jak wszyscy wiecie w 2017 roku miałam zapalenie mózgu, później groźny upadek ze schodów . Ale wiem że były to cuda , dzięki tym cudom Pan Bóg ocalił mnie, żyję, funkcjonuję i wiem że gdyby nie opatrzność Boża i wstawiennictwo Maryi to po prostu nie byłoby mnie tutaj. W tym roku dotknęło mnie kolejne nieszczęście, śmierć mojego męża . Ogarnął mnie żal, smutek, przygnębienie, pustka , ale wiem, że jak Maryja szła wąską drogą, prowadziła życie bardzo ciche, w ukryciu i tak w moim życiu ma być. Chcę dlatego podziękować Matce Bożej za tyle łask które od Niej otrzymuję , jest Ona drogowskazem na mojej drodze wiary, pokazuje mi jak powinnam żyć . Dziękuję Panu Bogu i Matce Najświętszej , która mnie ciągle nawraca, prowadzi ,uczy . Chwała Panu! Grażynka z Rzeszowa

Moja droga poznawania Maryi, rozpoczęła się niespełna dwa lata temu. Podczas wieczornego słuchania rozważań różańcowych, przez internet, usłyszałam zachętę kapłana, by wziąć udział w rekolekcjach: „Oddanie 33”. Były to 33-dniowe rekolekcje prowadzone przez kapłana on -line, których zwieńczeniem było oddanie swojego życia Panu Jezusowi przez Maryję. Postanowiłam wziąć w nich udział. Nie obyło się jednak bez trudności, ponieważ trwały one cały miesiąc, a na ten czas zaplanowaliśmy wcześniej wyjazd z dziećmi na wakacje. Ostatecznie udało mi się wytrwać do końca, a ostatniego dnia, tak, jak zachęcano, dokonałam osobistego oddania się Maryi pod Jej opiekę, zawierzając Jej jednocześnie cała moją rodzinę. Rekolekcje te sprawiły, że każdego dnia zaczęłam realnie dostrzegać obecność Maryi – to, jak się nami opiekuje i troszczy nawet w najdrobniejszych sprawach.

Przez kolejny rok Maryja przygotowywała mnie do podjęcia decyzji o przyjęciu Szkaplerza Karmelitańskiego. Miałam kilka wątpliwości, ale ostatecznie zdecydowałam się go przyjąć. 

/ Decyzję pomogła mi podjąć pamięć o mojej babci, która również nosiła Szkaplerz. Jej pogrzeb odbył się akurat w dniu 16 lipca, kiedy przypada wspomnienie Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, czyli Matki Bożej Szkaplerznej. /

Od tamtej pory jeszcze bardziej czułam opiekę Matki Bożej, jakby rozpostarła ochronny płaszcz nas całą nasza rodziną.

W międzyczasie szukałam w mojej parafii wspólnoty, w której mogłabym wzrastać i rozwijać się duchowo. Było to dla mnie ważne, gdyż kilka lat wcześniej, w mojej rodzinnej parafii, bardzo dużo działałam, np. będąc animatorką w Ruchu Światło-Życia, prowadziłam  spotkania z dziećmi, z młodzieżą, wyjeżdżałam na oazy wakacyjne, a także prowadziłam scholę i czuwałam nad dziecięcym kółkiem różańcowym. Niestety, tutaj w parafii w Cmolasie, po kilku rozmowach z kapłanami, nadal nie mogłam znaleźć sobie miejsca.

Na szczęście niedługo to się zmieniło. Pewnego dnia, bezpośrednio po niedzielnej Mszy Świętej, pewna osoba (nieznana mi wcześniej), zaczęła opowiadać o Ruchu Rodzin Nazaretańskich i zaprosiła wszystkich na pierwsze spotkanie. / Była to animatorka tego Ruchu, która chciała założyć tę wspólnotę w naszej parafii, a nie znałam jej wcześniej, ponieważ sama niedawno się tutaj przeprowadziła. / Od razu poczułam wielką radość i chęć przyjścia na pierwsze spotkanie.

Teraz już wiem, że Ruch Rodzin Nazaretańskich to miejsce, które sama Maryja Niepokalana wybrała dla mnie, bym mogła tu wzrastać i  rozwijać się duchowo.  Jestem ogromnie wdzięczna Matce Bożej, że cierpliwie,  krok po kroku przyprowadziła mnie do Ruchu Rodzin Nazaretańskich.

Za to wszystko CHWAŁA PANU.

Monika z parafii w Cmolasie

W pierwszą poświąteczną sobotę, 23 kwietnia 2022, po pandemicznej przerwie – mogła odbyć się bez przeszkód tradycyjna , tym razem już XXV Międzynarodowa Pielgrzymka Ruchu Rodzin Nazaretańskich na Jasną Górę. Radośnie( mimo wyrwania ze snu ), o 4.15 wyruszyliśmy z kolbuszowskiego parkingu pod kolegiatą. Autokar był prawie wypełniony, a towarzyszyli nam tym razem dwaj księża. Opiekun ks. Dawid Babicz oraz praktykujący u nas do ósmego maja, diakon Dominik Śleboda. Cały program pielgrzymki zawarty jest na ruchowych stronach, jednak w czasie drogi animatorzy ( jak zwykle!) przygotowali dla nas specjalne niespodzianki – podarunki duchowe. Tym razem z okazji wigilii Święta Miłosierdzia Bożego, były to karteczki – cytaty z „Dzienniczka” św. S. Faustyny Kowalskiej. Jakże zdumiona byłam, kiedy zapoznałam się ze swoim… „ Córko Moja, zapewniam ci stały dochód , z którego żyć będziesz. Twoim obowiązkiem jest zupełna ufność w dobroć Moją, a moim obowiązkiem, jest dać ci wszystko, czego potrzebujesz. Czynię się sam zależny od twojej ufności; jeśli ufność twoja będzie wielka, to hojność moja nie będzie znać miary…” /Dz 548/ Naprawdę trudno mi było uwierzyć w to, co przeczytałam! Najpierw przyszły mi na myśl wszystkie moje wątpliwości, grzechy, lekkomyślność i to, czym przez wiele, wiele lat obrażałam Jezusa. Za jakiś czas jednak, wszystko poukładało się w moich myślach i w sercu… Choroba moja, później Rodziców, Ich szybkie odejście tak przecież niespodziewane… A jednak w pamięci trwało to, co powiedziałam do umierającego Taty, który pytał resztkami sił: Co z tobą będzie? Moją odpowiedzią był różaniec i słowa: Nie martw się Tato. Ludzie są dobrzy! Teraz to wiem. Wiem na pewno, bo obracam się wśród ludzi, w których wnętrzu mieszka Chrystus. To u nich nauczyłam się, że wszyscy nosimy w sobie Boga. Każdego dnia prowadzi nas do Niego Jego i nasza Mama – Maryja, bo RRN, do którego należę, to ruch maryjny. Ona jest naszą Przewodniczką, Opiekunką, Królową, a przede wszystkim – Mamą! I wracając do mojego cytatu muszę przyznać, że: Nic nikomu nie daję, bo mam najniższą rentę. Jednak doskonale mi się powodzi w dwupokojowym mieszkaniu, bo moja kochana wspólnotowa siostra pożyczyła mi na nie pieniądze. Moją największą wadą jest lenistwo, a Miłosierny Bóg wiedział o tym, ale nie tylko się tym nie zgorszył, ale posłał wspólnotowe siostry i braci do moich siedzib, które posprzątali i zrobili mi przeprowadzkę! Mimo kilku moich poważnych chorób – niemal wbrew naturze, Maryja zaciągnęła mnie na nogach z katedry na Jasną Górę gdzie przestałam na nogach długą mszę (zazwyczaj droga do mojej kolegiaty i z powrotem jest wielkim trudem). Wracając dowiedziałam się, że nawet ta pielgrzymka jest prezentem (finansowym). Każdego ranka wstając z łóżka nie wiem czy dojdę do łazienki, ale u f a m!!! Przede wszystkim Bogu, że mogę jeszcze chodzić, Mamie Maryi, której się powierzyłam i kochanym moim Siostrom I Braciom ze Wspólnoty RRN. Zaufajcie, przyjdźcie – dostaniecie to, co ja odbieram każdego dnia, choć niczego w zamian nie daję! Jezu, Tobie niech Będzie chwała za Twoją Mamę i ludzi, których stawiasz na mojej drodze. Owszem – ufność moja rośnie z każdym dniem, ale hojność Twoja przekroczyła już wszelkie moje wyobrażenia! Jezu Ufam Tobie! Małgorzata.

Do wspólnoty RRN weszłam ok. 30 lat temu. Poznałam tu ks. Andrzeja Buczela, który kilka lat był moim kierownikiem duchowym. Jednak po zamążpójściu przestałam korzystać z tego daru. Przestałam też uczestniczyć w spotkaniach ruchowych. Jedyny kontakt jaki mi pozostał to duchowy przez modlitwę różańcową i śp. ks. Andrzejem, a szczególnie przez list, który kiedyś do mnie napisał… Dziś chcę dać świadectwo o jego cudownej interwencji.
Trzy lata temu usłyszałam wynik badania stawu biodrowego: biodro do wymiany. Początkowo choroba rozwijała się łagodnie, ale z każdym dniem objawy pogłębiały się: sztywność, wielki ból, bezsenność i pytanie co robić? Pomocy szukałam w modlitwie,  nieustannie towarzyszyły mi słowa modlitwy „Ojcze Nasz” – bądź wola Twoja. Moje myśli były przy Maryi i przy słowach listu o. Andrzeja Buczela, mojego kierownika duchowego sprzed 28 lat. Jego słowa, żeby nie liczyć na własne siły , nie bać się bezradności, być jak dziecko i oddać wszystko w ręce Maryi dodawały mi otuchy i były siłą , która sprawiała, że nie poddawałam się. Moim pragnieniem było więc przeżyć to cierpienie z wiarą i miłością. O pomoc prosiłam o. Andrzeja.
List o. Andrzeja adresowany do mnie 28 lat temu  otwierałam  zawsze w chwilach trudnych : cierpienie, zwątpienie, słabości fizyczne, duchowe… Teraz stał się dla mnie swoistą „relikwią”, czułam obecność o. Andrzeja i byłam przekonana, że on pomoże mi podjąć decyzję i przeprowadzi mnie przez to trudne doświadczenie. Poddałam się operacji. Byłam spokojna, operacja przebiegła sprawnie, przez cały pobyt w szpitalu czułam obecność o. Andrzeja. Wierzę, że wstawił się za mną do Boga. Dziś po kilku miesiącach czuję się bardzo dobrze, minął ból, stanęłam znowu na nogi, mogę chodzić i wracam do pełnej sprawności. Okres pobytu w szpitalu i dochodzenia do zdrowia  to czas moich „rekolekcji”, wejścia do wnętrza swej duszy, którą zaniedbałam. Jestem bardzo wdzięczna za ten czas cierpienia. Dziękuję Ci Boże, że wysłuchałeś prośby takiej grzesznicy. To prezent od Kogoś, kto zupełnie zmienił moje życie i sprawił, że na nowo nabrało sensu . Dziękuję Ci o. Andrzeju.

4.01.2019r.  Grażynka

Sławię Cię Panie, za to żeś mnie stworzył. Uwielbiam i wywyższam Boga w Trójcy Św. Jedynego za dar życia w rodzinie katolickiej.
Codziennie skoro świt słyszałam jak mama śpiewała Godzinki o Niepokalanym Poczęciu NMP przygotowując śniadanie. Natomiast późnym wieczorem, tato swoim mocnym głosem – „Wszystkie nasze dzienne sprawy”. W chwilach trudnych łączyła nas wspólna modlitwa. W maju chodziłam z mamą i rodzeństwem śpiewać Litanię Loretańską i pieśni maryjne przy kapliczce, a w październiku różaniec. Idąc do szkoły starałam się chociaż na chwilę wstąpić do kościoła, aby ukłonić się Jezusowi w Najświętszym Sakramencie, a Matkę Bożą prosiłam o dobry dzień. Zaszczepiona taką miłością do Maryi wzrastałam do coraz większej potrzeby uczestnictwa w codziennej Mszy św. Dzięki wychowaniu w chrześcijańskich wartościach i na tak przygotowanym gruncie przez rodziców  łatwiej mi było wkraczać w dorosłe życie. Wyszłam za mąż, lecz zamiast sielanki, od pierwszych chwil nie brakowało nam kłopotów. Po latach Maryja Królowa Polski dała nam wspaniały prezent. W Jej święto odebrałam klucze do upragnionego mieszkania. O, jak wielkim błogosławieństwem było mieszkanie blisko kościoła, mogłam więc uczestniczyć w codziennej Mszy św. Do wspólnego uczestnictwa zapraszałam też synów jako ministrantów.
Uwielbiam Cię Ojcze, Panie nieba i ziemi… powtarzając często te słowa, pięknie upływały lata, w których nie brakowało też zmartwień i kłopotów. Wiedziałam do Kogo mam z tym wszystkim przychodzić. To Jezusowi składałam i do dziś to czynię na Eucharystii, „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia”.
W parafii poszukiwałam wspólnoty, która pomogłaby mi być bliżej Jezusa. Należałam do Koła Misyjnego, Żywego Różańca, dyżurowałam też w Poradni Rodzinnej. Poszukiwałam jednak czegoś więcej. Niespodziewanie przyszła ciężka choroba. Dzięki Bogu, nie załamałam się. Postanowiłam, że muszę coś z siebie dać innym, nie mogę zatrzymać się i pozostać ze swoim problemem. Chciałam pomagać, czynić dobro z miłości, z serca, z miłości do Jezusa i Maryi. „Wielkość człowieka mierzy się miłością w służbie drugiemu człowiekowi” – św. Jan Paweł II. I dostałam kolejny prezent od Pana. Zrozumiałam, że musiała nastąpić wielka zmiana w moim życiu, abym mogła czynić coś więcej.
Praca dla ludzi niepełnosprawnych, gdzie mogłam realizować marzenia i pragnienia. Częste pobyty w szpitalach, obcowanie z chorymi pozwoliły mi spojrzeć w swoje wnętrze, ubogacały moją duszę, powiększały moją miłość do bliźniego. W modlitwę codzienną włączyłam błagalną do Ducha Świętego, aby Sam wskazał mi drogę właściwą, którą mam kroczyć i o łaskę kierownictwa duchowego: „Uwierzcie, że Bóg jest miłością” – św. Jan Paweł II. Bóg miłuje wszystkich i mnie także. Po roku otrzymałam wielką łaskę. W 1995 r. wstępuję do wspólnoty przy mojej parafii – Ruchu Rodzin Nazaretańskich – dzięki przyjaciółce. Największym darem dla mnie było kierownictwo duchowe. O, jak bardzo ukochał mnie Jezus dając mi taką łaskę. I znów moje życie wypełniło szczęście! Spotkanie z Bogiem w Eucharystii daje siłę do niesienia krzyża w codzienności i wypełnia moją duszę radością.
Nadszedł rok 1998 i jakże szczęśliwy dzień w moim życiu, 26 listopada – na ręce mojego kierownika duchowego  złożyłam akt oddania się Matce Bożej. Oddanie się Maryi to dla mnie „gwarancja”, „podpora” – czuję się tak potężna w Maryi, z Maryją i dla Jezusa przez Maryję, że przeciwności mnie nie pokonają i nie odwiodą od mojego celu, jakim jest wzrastanie do świętości w codzienności. Moimi lekturami, z którymi od lat się nie rozstaję są:
T. a Kempis „ O naśladowaniu Chrystusa”, św. Ludwik Grignion  de Montfort „Traktat o doskonałym nabożeństwie do NMP”, a także „Dzienniczek” św. Faustyny. Przez akt oddania się Maryi ufam, że obdarzona zostałam łaskami umożliwiającymi najpełniejsze zrealizowanie swojego powołania. Błagam Pana o cnotę pokory i posłuszeństwa, własnymi siłami nic nie potrafię dokonać. Każdego dnia ponawiam akt oddania się Maryi Niepokalanej i powtarzam w wielkiej pokorze i uniżeniu: „ O Jezu, oddaję Ci się, Ty się tym zajmij”
Trwam w Bożej obecności, uwielbiam nieskończone Miłosierdzie Jego i błagam, aby wszczepił w moje serce żywe uczucie wiary, nadziei i miłości, oraz prawdziwą skruchę za moje grzechy. Codzienne życie dekalogiem i Eucharystią przez wielu jest niezrozumiałe i ośmieszane. Mnie to też nie oszczędza. Jestem wolna i dlatego słucham głosu Kościoła. Żyjąc Bożym duchem trwam mocno przy Panu Bogu. Przykazania dla mnie to 10 wspaniałych rad najlepszego Ojca – co robić, czego unikać, aby nie zmarnować sobie życia. Żyć po to, aby chwała Boża rozlewała się przeze mnie drogą służby i miłości. Mam komu służyć, chociażby w najbliższej rodzinie – 3 chore osoby potrzebujące mojej pomocy i wsparcia. Dlatego też nie mogę sama dysponować czasem ofiarowanym mi przez Pana i układać sobie planów. Wszystko układa mi Pan Bóg, a ja jeśli się sprzeciwiam Jego woli, to otrzymuję solidną lekcję ćwiczenia w pokorze. Jeśli upadam nie ociągam się, ale najszybciej proszę Jezusa Miłosiernego o przebaczenie w sakramencie pojednania: ‘Zmiłuj się nade mną Jezu, w ogromie Twego Miłosierdzia”. Maryja, najukochańsza Matka prowadzi mnie do Jezusa. 26 lipca 2018r. na ręce mojego spowiednika złożyłam: „ Akt oddania się Jezusowi” – czy można chcieć czegoś więcej? Wywyższam Cię! Uwielbiam Cię! Kocham Cię Panie! Duch Święty pozwala mi poznać głębię Boga i ja codziennie o to proszę ulubioną modlitwą. To Duch Święty podpowiada mi co dobre i On sprawia, że mogę się modlić. Kształtuje moje wnętrze przez natchnienia i wskazówki kierownika duchowego. On też zapalił we mnie Bożą iskrę świętości, której pragnienie ciągle mi towarzyszy, stając się nawet udręką. I znów Pan dał krzyż cierpienia i choroby, a ja myślałam, że już nic gorszego na mnie nie przyjdzie. O, jak słodka jest moja ufność, otrzymuję to co potrzebne do świętości. Ty, jeden wiesz Panie co dla mnie najlepsze. Nie chcę zmarnować danego mi cierpienia, pragnę jednoczyć się z Bogiem, powierzając siebie w Jego ręce, aby oczyścić swoją duszę z pychy, egoizmu, zmysłowości, ambicji… Przez chorobę stałam się bardziej czuła i bliska cierpieniom innych ludzi.
Czasami lękam się, aby trudne przeżycia, krytyka, posłuszeństwo czy cierpienie  nie wywołało we mnie buntu i protestu, ale bym umiała powiedzieć: „Jezu, ufam Tobie”. Proszę Cię Maryjo, ucz mnie żyć w najpełniejszym zdaniu się na Boga i w całkowitym zawierzeniu się Tobie we wszystkim. Umacniaj we mnie wiarę w nieskończoną Wszechmoc i Miłosierdzie Boże, które ogarnia wszystkich ludzi i cały wszechświat. Ty, Panie spraw, aby moje życie było świadectwem Twojej Miłości. Amen

Stanisława

Pragnę podzielić się jaką łaską  obdarzył mnie Pan Bóg za wstawiennictwem św. Józefa. Potrzebowałam zmienić zużyty już i w związku z tym niezbyt bezpieczny samochód. Dość długo szukaliśmy razem z mężem w internecie, w pobliskich punktach sprzedaży samochodów używanych. Nosiliśmy  się nawet z zamiarem sprowadzenia z Niemiec czy Francji co pociągało za sobą spory nakład czasu, pieniędzy dodatkowych na paliwo, także spory wysiłek fizyczny. Wreszcie przypomniałam sobie jak kilka lat wcześniej zwróciłam się do św. Józefa przy zakupie przez nas stołu i krzeseł do domu. W krótkiej, ale z serca płynącej modlitwie powiedziałam  do św. Józefa: Ty byłeś  cieślą i najlepiej wiesz gdzie można kupić czy zamówić potrzebny nam stół. W niedługim czasie  znaleźliśmy zakład stolarski, gdzie zamówione przez nas meble spełniły nasze oczekiwania pod każdym względem. Podobnie oddałam Mu sprawę samochodu. Dosłownie po kilku dniach, mąż zadzwonił do mnie, że bardzo blisko  naszego bloku w którym mieszkamy, stoi  samochód do sprzedaży. Jeszcze  na dodatek serwisowany w zakładzie samochodowym  mojego znajomego i po konsultacji z nim  dokonaliśmy bardzo udanego zakupu. Dziękuję Ci św. Józefie.

Joasia.

Na rekolekcje dla małżeństw trafiliśmy w czasie, kiedy małżeństwo nasze przeżywało głęboki kryzys. Błędy popełniane i powielane doprowadziły  do rozpadu więzi i braku zaufania w naszym małżeństwie. W tak trudnym momencie mąż znalazł w  internecie informacje o rekolekcjach dla małżeństw w Czarnej Sędziszowskiej organizowanych przez członków Ruchu Rodzin Nazaretańskich.
Czas tych rekolekcji przeżyliśmy bardzo. Głoszone konferencje na temat miłości i dialogu małżeńskiego o zagrożeniach, które czyhają na nas, pomogły nam odszukać w sobie miłość. Uroczyste odnowienie przysięgi małżeńskiej podczas Mszy świętej utwierdziło w nas jeszcze mocniej przekonanie, że dobry Bóg wskazał nam drogę i ścieżki na dalsze dni naszego wspólnego życia.
Bóg działa przez ludzi.  Spotkanie małżeństw i głoszone słowa przez księży na rekolekcjach zapoczątkowały nadzieję, że z  Bogiem przetrwamy kryzys i uratujemy nasze małżeństwo. 
Tak też się stało. Małgosia i Andrzej na zakończenie podarowali nam książeczkę z nowenną małżeńską, tym samym przedłużyli nasze rekolekcje. 
Po powrocie do domu podjęliśmy modlitwę nowenną małżeńską. Pierwszy raz w domu modliliśmy się wspólnie, uczyliśmy się rozmawiać o trudnych sprawach, które wymagały od nas zrozumienia i wysłuchania z miłością. 
Dzisiaj wiemy, że droga którą nas poprowadził Pan Bóg  była jedyna i  słuszna. Budujemy ponownie zaufanie do siebie. Dobry Bóg pozwolił nam na popełnianie błędów, ale nie zostawił nas samych. Był i jest z nami, tylko teraz po przeżytych rekolekcjach nasza miłość i nadzieja  jest silniejsza. 
Bogu dziękujemy za ludzi, których postawił na naszej drodze. Jesteśmy Mu wdzięczni za wskazanie dróg, które uratowały nasze małżeństwo.

Małżonkowie Bogusia i Krzysztof

to pytanie zadał ks. Krzysztof na pierwszym spotkaniu. Były różne odpowiedzi, rożne świadectwa, np. Helenka spotkała Go w staruszce. A ja? Czy ja Jezusa znam? –  zadałam sobie dodatkowe pytanie. Jak znaleźć kogoś kogo się nie zna?
Dla mnie Jezus był, ale gdzieś daleko, jakby w innych przestrzeniach, odległych od ludzi, działający w innym czasie, do którego ja ze swą wątłą wiarą nie miałam przystępu. Nie dostrzegałam działania Jezusa: coś dobrego to było to dobro, które mi się należy, a zło, to zło konieczne.
Ks. Grzegorz na początku spotkań poruszył obecność Ducha Świętego, który wszystkim kieruje. Zaczęłam modlić się do Ducha Świętego i prosić Go o wsparcie.
Doświadczyłam, że nie chodzi  tylko o  spełnienie mojej prośby lecz o modlitwę, o czas spędzony w Obecności, o czekanie na łaskę, zaufanie i liczenie na Jezusa. Jezus chce, abym Go oczekiwała, prosiła, do Niego przychodziła, a reszta należy do Niego.
Kiedyś, kiedy przyszło  mi pójść w niedzielę na popołudniową Mszę świętą, to niedziela wydała mi się skróconą, bo myślałam, że „ jeszcze trzeba być na Mszy św.” Z czasem zrozumiałam, że ten czas oczekiwania może być błogosławiony. Jest wtedy czas, aby Jezusa uwielbić w ciągu dnia i zwrócić częściej myśli do Niego. Zrozumiałam, że mogę Go spotkać, kiedy wierzę Jemu i Jego słowu.
Bernadeta

Nie tylko dlatego, że po trzech latach to piszę…

Prawie 10 lat temu, moja znajoma z pracy, zapewne widząc mnie w Kościele czasami w dni powszednie, zaproponowała mi wstąpienie do wspólnoty Rodzin Nazaretańskich. Jak to rodzin? Przecież jestem samotna! „  Nic nie szkodzi, tacy też są!”. Szybko się wykręciłam jakimś przysłowiowym „sianem”. Przecież to nie dla mnie, takie różańce, Drogi Krzyżowe, itd…

Owszem, kiedy byłam młoda, jeździłam na oazy, chodziłam na pielgrzymki, mam konsekrowanych znajomych, nawet najlepszą Przyjaciółkę, ale „wspólnota” natychmiast skojarzyła mi się z grupą starszych pań „ występujących” przy różnych okazjach. To nie dla mnie! Ja mam swój sposób na chwalenie Boga, raz bardziej, raz mniej w Niego wierzę, a raczej pewnie wierzę, ale czasem nie czuję… Tak, spowiadam się u stałych spowiedników ( dopóki nie opuszczą mojej parafii), bo to pomijając zaufanie – po prostu wygodne! Często chodzę w tygodniu na Mszę, bo pewnie lubię. I to wszystko!

Drugi raz, już dużo później, bo po paru latach – „ zaatakował” spowiednik. Już trzeci „ stały”. Zaproponował mi rekolekcje wakacyjne, ale przedtem, być może – poznanie wspólnoty…Rodzin Nazaretańskich! Znowu to? Wytłumaczył gdzie i kiedy się spotykają. Przed czwartkiem był wtorek. Spotkałam tą samą koleżankę, która przed laty proponowała poznanie tych ludzi. Przypadek???

Nie powiedziałam „tak”, ale w czwartek poszłam na Mszę. A potem…

Chyba musiało to wyglądać głupio, kiedy weszłam do „Klubu” , zobaczyłam ludzi ( o dziwo!) raczej w moim wieku i zapytałam tak „ z głupia frant”- czy mogę się z Nimi pomodlić! I pozwolili!

Dziś mam  przy sobie grono wypróbowanych, tych, którzy nie zawodzą, są naturalni, weseli, a co najważniejsze – mają w sobie ogromną siłę. Siłę wiary, nadziei i miłości. To nie frazes, to fakt. Uczę się, ciągle radośnie zdumiona, jak można pogodzić tak wiele pracy, z pomocą „już” , nawet wtedy kiedy to krzyżuje ich plany, z mądrą, konstruktywną krytyką ( nie mającą nic wspólnego z obmową), z głęboką modlitwą, która podnosi na duchu i  jest przede wszystkim a u t e n t y c z n a. Jednocześnie odkrywam w Nich pokłady szalonej, ( bywa!)  chęci do zabawy i wspólnego przeżywania przygód.

Mam dziś kierownika duchowego ( ze zdumieniem odkryłam, że to nie to samo co stały spowiednik!), któremu mogę z pełnym spokojem  i zaufaniem, powierzyć mozolną pracę, nad moją drogą do Pana. I Bogu dziękuję codziennie, za ten ogromny Dar.

Nie siedzę w domu, przeciwnie, jeżdżę po Polsce, odwiedzam moje współsiostry, bywa, że i one wpadną, mamy zajęcia, które wykonujemy razem. A ponad wszystko…

Zyskałam wielką pomoc: Cotygodniową adorację w mojej intencji. Ktoś modli się za mnie przed Najświętszym Sakramentem! Ja także modlę się za kogoś i przez to na mnie również, spływa łaska obecności blisko, przy samym Sercu Jezusa, przy Jego Tabernakulum. To bezcenny, niewymienialny na żadną „ walutę” kapitał! Bowiem, jak mówi mój ukochany święty: „ Frater qui adiuvatur a fratre, quasi civitas firma”! – Brat wspomagany przez brata, jest jak miasto obronne./Josemaria Escriva’/.

Jeszcze jedno: Bardzo długo w młodości, nie chodziłam do Kościoła. Musiało upłynąć wiele lat, zanim Pan, poprzez O. Bernarda, sercanina, dotarł , do mojego serca. Nietypowo, do tej pory dla mnie niezrozumiale. Bowiem przecież – „Przez Maryję – do Jezusa”! U mnie tak nie było. Ona – Matka, była jakby ukryta, jakbym Jej nie dostrzegała w moim życiu. To On i Jego Serce, to było ważne, najważniejsze. I nadal tak jest, oczywiście. Tylko, że Ona jawi się teraz, jako „Mamusia”. I proszę Ją – niech tak zostanie! To dlatego myślę- On tak chciał i przez Niego, trafiłam do Ruchu maryjnego!

Dziękuję! Chciałabym Każdemu i Wszystkim z osobna, ale to za długo by trwało! Dziękuje Janku, za Twoje słowa o Eucharystii, dzięki którym odkryłam Jej codzienną konieczność! Marysiu, za Twoje mądre, szczere rady i jednoczesne ciepło, Dorotko, za Twojego cichutkiego, wielkiego Ducha, Heniu za radość w sercu i na twarzy, Tobie Helenko, że „za uszy” wiedziona Bożą litością mnie przyprowadziłaś do tego grona, Wszystkim Wam dziękuję! Tobie zaś Ojcze, Kierowniku, po prostu – za wszystko!

Bogu Najwyższemu i Jego Matce Maryi, niech będą dzięki na wieki!

Gośka

Bardzo lubię określenie Matki Bożej jako Ulubienica Ducha Św. Kiedyś, wracając samochodem ze spowiedzi na której otrzymałam za pokutę odmówić Anioł Pański zaczęłam głębiej rozmyślać nad wszystkimi słowami tej modlitwy. Zaskoczyły mnie, bo odkryłam, że dotyczą się też mnie. Rozmyślałam, co robię z natchnieniami, które Duch Św. mi daje i czy naprawdę  chcę jak Maryja być jak służebnica ? Czy wierzę Słowu Bożemu?

O rekolekcjach dla małżeństw myślałam już od tamtego roku. W tym roku trochę, a może więcej niż trochę i częściej  przypominałam się Ks. Krzysztofowi z tym tematem .Cieszyłam się, że ks. Krzysztof  zgodził  się poprowadzić  rekolekcje. Został wybrany termin i Dom Rekolekcyjny w Czarnej Sędziszowskiej „ Kana”.
Ewangelia o weselu w Kanie Galilejskiej wiele mi pomogła. Przeczytałam, że Matka Boża już  BYŁA  na weselu, że zaproszono  Jezusa i Jego uczniów, że Maryja powiedziała do sług zróbcie wszystko cokolwiek powie  wam mój Syn.   
Zrobiłam wszystko co było w moich siłach: porozdawałam gdzie tylko  mogłam plakaty o rekolekcjach, napisałam o tym na ogólnopolską stronę RRN (ale nie opublikowali), zrobiłam nagranie dla radia Via, udostępniłam na Facebooku, zadzwoniłam osobiście do wielu małżeństw z zaproszeniem na to Boże dzieło. Oczywiście od dawna na spotkaniach modliliśmy się za wszystkich uczestników, kapłanów i organizatorów. Z mężem też polecaliśmy  te rekolekcje i nas samych Panu Bogu o  wypełnienie Jego woli. W ostatnim tygodniu przed rekolekcjami wiele było przygotowań przy których dużo pomógł mi mąż  i syn.
Na rekolekcje był przygotowany plan, jednak bardziej chciałam, aby był to plan Boga . Dlatego nie zdziwiło mnie, że już na początku było inaczej. Jednak  dla mnie i mojego męża najważniejsza, najpiękniejsza była Msza św. z  odnowieniem przyrzeczeń małżeńskich. Podczas  ponownego składania sobie przyrzeczeń małżeńskich staliśmy  wpatrzeni w siebie, mój mąż obejmował swoimi dłońmi moją prawą rękę, co dawało mi poczucie bliskości i bezpieczeństwa. Była to bardzo ważna chwila dla nas. Potem  jeszcze przez ręce ks. Krzysztofa Boże błogosławieństwo dla umocnienia  naszej  miłości małżeńskiej, miłości Jezusa w nas samych na każdy szary dzień. Jeszcze radość  we wspólnym świętowaniu razem ze wszystkimi małżeństwami  na uroczystej kolacji i zabawie. Naprawdę można było zobaczyć Królestwo Boże wśród nas. Żywą obecność Jezusa i Jego Matki. 
Tylko nie całe trzy dni, ale jakże bogate w przeżycia, czas Łaski Bożej wylanej w obfitości na nas samych i wszystkich uczestników. Tak wiele dobra od drugiego człowieka, wzajemnej chętnej współpracy i  pomocy. Piękny czas, który bardzo umocnił naszą relację małżeńską. Z  rekolekcji wróciliśmy trochę zmęczeni, ale bardzo radośni i szczęśliwi. Jakby świat był  dla nas inny i piękniejszy. A przecież to my byliśmy inni w swych sercach, przemienieni miłością  Jezusa. 
Za wszystko chwała Panu.!
A  wszystkich tych, którzy nie byli w tym roku na rekolekcjach zapraszam za rok .Gdzie i kiedy Bogu i Jego Matce wiadome.
Małgorzata

 Jesienią ubiegłego roku powstało w moim sercu pragnienie, aby nasza wspólnota RRN zorganizowała rekolekcje dla małżeństw. Długo chodziłam z tym pragnieniem i zastanawiałam się nad nim. Po rozmowie ze spowiednikiem i za jego propozycją postanowiłam podzielić się moimi pragnieniami z osobami przełożonymi we wspólnocie. Dowiedziałam się, że to jest świetny pomysł. Od pomysłu trzeba było przejść do jego realizacji. Była już na to zgoda przełożonych i ks. Jana. Zaczęłam szukać kapłanów, którzy przyjęli by propozycję poprowadzenia takich rekolekcji. Propozycję  taką przyjął ks. Konrad Wójcik z Radomia podczas spotkania w Zwoleniu. Później po kilku rozmowach telefonicznych zgodził się na współpracę ks. Krzysztof z Kolbuszowej. Wybrany został też Dom Rekolekcyjny „Kana” w Czarnej Sędziszowskiej.
        Początkowo myślałam, że organizacją tego planu Bożego zajmie się para diecezjalna. Niestety nie było to możliwe. Do pomocy w organizowaniu rekolekcji zgodzili się Aldona i Tadziu Ochał. Moim małym zmartwieniem było brak kogoś muzycznego. Modliłam się i prosiłam Matkę Bożą, aby dała kogoś takiego. Pewnego dnia zadzwonił telefon i zgłosił się na rekolekcje Franiu z Lutczy – organista. Uradował mnie ogromnie. Na rekolekcje zgłosiło się łącznie z nami dziewięć par małżeńskich. Już kilka tygodni przed rekolekcjami na każdym spotkaniu wspólnotowym modliliśmy się o otwartość serc dla kapłanów, uczestników i organizatorów. Prosiłam też wiele osób o modlitwę w intencji rekolekcji.
        Tuż przed rekolekcjami trochę się bałam jak to będzie, czy poradzimy sobie z mężem organizacją tego planu Bożego. Mimo wszystko ufałam, że jeśli taka jest wola Boża to wszystko będzie dobrze. Tak też było. Matka Boża zadbała o wszystko. Ona przecież była na weselu w Kanie Galilejskiej. Zaprosiła odpowiednie osoby: Frania z Jolą, którzy posłużyli swoimi talentami muzycznymi; Tadziu z Aldoną, która ma zdolności artystyczne i pięknie przystroiła ołtarz i stół na uroczystą kolację; Miecia z żoną, który był naszym kościelnym i ministrantem. Wszyscy uczestnicy bardzo mnie zaskoczyli swoją otwartością, chęcią współpracy w  proponowanych pracach.
         Dużym, radosnym i wzruszającym przeżyciem było dla mnie i mojego męża odnowienie przyrzeczeń małżeńskich. Postawa mojego męża pokazała mi jak wiele jest w stanie zrobić  dla mnie z miłości. Czas rekolekcji małżeńskich był też czasem radosnego spotkania z innymi małżonkami, którzy dzielili się swoim doświadczeniem życiowym. A kapłani głoszonym Słowem Bożym, przypomnieli nam Kto tak naprawdę daje prawdziwą Miłość – Jezus Chrystus.
          Był to cudowny czas w którym Pan odnowił nasz sakramentalny związek małżeński. Po powrocie do domu inaczej patrzę na mojego męża. Nic się przecież nie zmienił, ale dla mnie jest inny  i moje serce też jest inne. Na nowo cieszymy się sobą. Bardziej o siebie dbamy i wzajemnie zabiegamy o wspólny czas bycia razem. Za ogrom łask, które Pan zesłał na nas i wszystkich uczestników rekolekcji niech Bogu będą dzięki. Chwała Panu.
  Małgorzata

Nie płacz. To tylko krzyż.
przecież tak trzeba
        Nie drżyj. To tylko miłość
        Jak rana w przylepce chleba
I ty jak zabawny kos
Co się kosowej spodziewa
           Łatwiej kiedy się nie wie
Zamyślił się anioł
chciał zabrać głos
lecz poszedł do nieba
                         Ks. J. Twardowski
     
Słowa tego wiersza  były dedykacją w książce „ Świadectwo” S. Dziwisza, którą otrzymałam od koleżanki na pielgrzymce RRN do Częstochowy, w przededniu wypadku samochodowego 22-letniego syna Dominika. Okazały się prorocze. Wspólnota modliła się, a Pan Bóg działał cuda. Przygotowywał nas na ten ostatni moment odejścia Dominika do wieczności.
       Ludzie, których spotkaliśmy daleko od domu, gdzie zdarzył się wypadek, po mszy św. podeszli do nas i zaproponowali pomoc. Potem pomocy doświadczyliśmy jeszcze jednej rodziny. Wszyscy oni należeli do wspólnoty RRN z Mławy, diecezji płockiej. Byli dla nas jak kochająca rodzina. Przez dziewięć dni (czas nowenny) modliliśmy się o cud, oczywiście z poddaniem się woli Bożej ( taką też wskazówkę otrzymaliśmy od kapłana, któremu zawdzięczamy w tym trudnym czasie duchową opiekę).
        Byłam przy śmierci swojego syna, w jednej ręce trzymałam różaniec i odmawiałam koronkę do  Bożego Miłosierdzia, a drugą ręką podtrzymywałam zapaloną świecę w dłoniach Dominika. Nigdy wcześniej nie przeżyłam w taki sposób tej dobrze znanej mi modlitwy. Byłam w niej zatopiona, jakby ona była najważniejsza. I kiedy nasz ukochany syn odszedł do Pana otrzymałam niezwykłą radość, największe szczęście, którego nie jestem w stanie opisać. Dzisiaj wiem, że sprawił to Jezus, bo przecież po ludzku to niemożliwe. Dzięki temu doświadczeniu nie poddałam się rozpaczy ani zwątpieniu.
        Dziękuję Panu Bogu za dar życia Dominka i za to, że w tych najcięższych chwilach On nas nie zostawił, ale wiernie towarzyszył, pomagał posyłając ludzi niby aniołów. Jemu i Jego Bolesnej Matce jestem za okazaną miłość bardzo wdzięczna. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy w tych trudnych chwilach wspierali nas i jak ewangeliczny Samarytanin opiekowali się nami.
   Barbara                                                 

Już kilkanaście lat jestem w RRN. Wcześniej byłam wraz z mężem w Kręgu Rodzin, ale kiedy krąg rozpadł się postanowiłam wziąć udział w spotkaniu RRN i tak jestem do dzisiaj. Mąż pozostaje sympatykiem.
Wspólnota jest dla mnie drugą rodziną. Wszystkie spotkania, rekolekcje, comiesięczne dni skupienia, opieka kapłana, wspólna modlitwa, adoracja Najświętszego Sakramentu są dla mnie łaską i balsamem dla duszy. To droga, która prowadzi mnie i moją rodzinę do nieba. Wspólnotę traktuję jako dar, prezent otrzymany od Matki Bożej i wdzięczność moja jest wielka. Najpierw wobec Boga, kapłanów i ludzi z RRN. Mogę zawsze liczyć na modlitwę, wsparcie, dobre słowo, rady kapłana, kierownika duchowego tak w radosnych jak i trudnych chwilach życia.
          Przekonałam się, że życie bez modlitwy jest puste. Człowiek potrzebuje wewnętrznej mobilizacji, którą może otrzymać będąc w grupie, ucząc się otwierać swoje serce na Boga i potrzeby bliźnich. Proszę Cię Maryjo, abyś upraszała mi u swego Syna „szaleństwo” wiary, wiary, która codziennie daje siłę do radości życia i podejmowania niełatwych decyzji.
Z Panem Bogiem!  
Danusia

Pewnego dnia koleżanka przyniosła mi do pracy gazetę, w której przeczytałam o ojcu Pio, o jego stygmatach i cudach. Przeczytałam też, że ojciec Pio założył we Włoszech grupy modlitewne dla ludzi świeckich, którzy spotykali się na wspólnej modlitwie. Był to 1987 rok i w Polsce nie słyszałam o takich grupach. Byłam tak zachwycona tymi grupami modlitewnymi, że zapragnęłam sama być w takiej wspólnocie. I tylko cicho westchnęłam „ Boże jak ja bardzo chciałabym być w takiej grupie” i zaraz też sobie odpowiedziałam „ To przecież niemożliwe,  gdybym mieszkała we Włoszech, albo choć w Warszawie  może  byłoby to realne, ale w takiej małej Kolbuszowej to przecież niemożliwe”. No i zapomniałam o tym wydarzeniu.
         Minął jakiś czas,  inna koleżanka przyszła do mnie i nieśmiało zaproponowała mi, abym udała się z nią wieczorem do znajomych, gdzie razem  spotykają się  i modlą. Nie  mówiła dużo, chciała żebym przyszła i zobaczyła. Poszłam i spodobały mi się spotkania, ale przeżywałam też rozterkę. W głowie pojawiały się różne myśli i wątpliwości. Czy powinnam chodzić, ponieważ mąż nie chciał bywać tam ze mną i dzieci były jeszcze małe, czy się do tego nadaję, czy nie wystarczy mi być tylko niedzielnym katolikiem? Gdy trwałam w takiej niepewności dowiedziałam się, że założycielem tego ruchu, a był to Ruch Rodzin Nazaretańskich jest ks. Tadeusz Dajczer  z Warszawy, który spotkał się z ojcem Pio i spowiadał się u niego. I wtedy przypomniałam sobie o gazecie, którą czytałam i o westchnieniu do Boga, by być w grupie modlitewnej.
          W tym momencie otworzyły się moje oczy i  serce na Boga, który odpowiedział na moje pragnienie. Byłam i jestem szczęśliwa, że Pan Bóg usłyszał to  cichutkie westchnienie i w takiej małej Kolbuszowej zebrał grupę osób i mnie do niej przyprowadził. Tu uczył mnie i wciąż uczy jak żyć Jego Bożą obecnością w mojej codzienności i  jak powierzać się Jego mocy i bezgranicznej miłości.
Dziękuję Ci Boże!   Henia


         We wspólnocie RRN odkryłam inny świat, świat życia wewnętrznego. Spotkałam tu Boga żywego i prawdziwego, który jest Osobą realną, z którą mogę nawiązać kontakt, który mnie słyszy, odpowiada na moją modlitwę i pozwala się usłyszeć. Tutaj mogłam zgłębiać ten świat i zobaczyć jak wiele nie wiem, jak wiele ma mi Pan Bóg do powiedzenia, jak potrafi urzec własną Osobą i zaspokoić najskrytsze pragnienia. Pierwsze zetknięcie z tą grupą, pierwsze kontakty z osobami, pierwsze rozmowy z kapłanami ujawniły moją powierzchowną religijność, bardziej wynikającą z przywiązania do tradycji i wiary rodziców niż religię, którą żyję i co do której jestem przekonana.
         Dzisiaj po wielu latach dziękuję Bogu za tę wspólnotę, za to, że czuję Jego prowadzenie, że zbawienie moje i innych jest najważniejsze. Dziękuję za codzienną Eucharystię, za ukochanie modlitwy, za pragnienie adorowania Boga, za słowo Boże na każdy dzień, za Jego obecność w życiu moim i mojej rodziny. Dziękuję za wszystkich kapłanów, których na tej drodze spotkałam i spotykam, za znajomych w parafii, diecezji, Polsce i świecie, za to, że łączy nas Jezus Chrystus i Jego matka, Maryja.
         Doświadczyłam, że wiara ułatwia życie, leczy z lęków i obawy przed przyszłością, pomaga w relacjach międzyludzkich, a nade wszystko czyni człowieka wolnym i  szczęśliwym.
Bogu niech będą dzięki! 
Janina

W Ruchu Rodzin Nazaretańskich jestem od początku jego powstania. Wstępując do tej wspólnoty prawie nic o niej nie wiedziałam. W niedługim czasie dowiedziałam się, że jest to ruch Maryjny. Moja wiara była wówczas mniej niż letnia. Zaczęłam uczyć się modlitwy różańcowej, zawierzania wszystkich trosk i spraw Jezusowi przez ręce Matki Bożej i zdawania się na Jego wolę. Pewnym odkryciem było również i to, że mogę, a właściwie powinnam modlić się o świętość moją i moich najbliższych, która wcześniej wydawała mi się wręcz nieosiągalna i zarezerwowana tylko dla wybranych. Teraz wiem, że wystarczy tylko powiedzieć Bogu TAK, a On doskonale sobie poradzi z „całą resztą”. Fascynowało mnie też to, że na spotkaniach można mówić otwarcie o Bogu, jako Kimś realnym, który żyje i działa, a nie jest jedynie abstrakcją. Dotarło do mnie, że nie muszę być kimś ważnym, czy zamożnym, by zasłużyć na Jego miłość, bo Jezus kocha mnie miłością bezwarunkową i codziennie przemienia się na ołtarzu oczekując mego przyjścia.
            Wielkim darem jaki otrzymałam jest także łaska kierownictwa duchowego oraz poznania wspaniałego kapłana jakim był ks. Tadeusz Dajczer – założyciel tego ruchu. Zawsze pełen miłości, cierpliwości uczył mnie dostrzegania Chrystusa w moim życiu, drugim człowieku i trwania w Jego Obecności w Komunii z Matką Bożą. Zachęcał mnie do codziennego uczestnictwa w Eucharystii. Tak wiele lat żyłam w nieświadomości, że Jezus czeka na mnie każdego dnia w Najświętszym Sakramencie, że pragnie przytulać mnie do Swego serca, przemieniać, uświęcać, uzdrawiać. Ode mnie tylko zależy czy zechcę otworzyć Mu moje serce i pozwolić by działał.
            Patrząc  wstecz widzę jak Pan powoli przemienia życie moje i moich najbliższych, co nie zawsze było i jest zgodne z moją wolą i moimi pragnieniami. Jednak ufam, że ze wszelkiego zła Jezus w swoim miłosierdziu wyprowadzi dobro. Pomimo wielu „sztormów i nawałnic” jakie dopadają mnie w życiu staram się trzymać kurs na Niebo. Mając jednak świadomość swej słabości i grzeszności pragnę oddać ten ster  w ręce Matki Bożej i prosić Ją, by szczęśliwie doholowała mnie do celu, abym nie utknęła na „mieliźnie grzechu”, bądź rozbiła się o „skały” pychy, zarozumiałości i miłości własnej.     
             Mogę śmiało powiedzieć, że nie wyobrażam sobie innej drogi niż ta na której jestem, drogi niejednokrotnie pełnej kamieni i wybojów, ale też z ogromem Miłości Miłosiernej. Z całego serca jestem wdzięczna Bogu za ten Ruch, za kapłanów których postawił na mojej drodze oraz wszystkie osoby, które spotkałam. Trwanie w tej wspólnocie jest dla mnie wielkim i niezasłużonym darem, który otrzymałam z Nieba w prezencie.
            Dziękuję Ci Panie za ten Ruch i proszę byś trzymał mnie mocno w swoich ramionach, abym już nigdy nie mogła z nich uciec.
Teresa

W RRN jestem prawie od dwóch lat dzięki Bożej Opatrzności, która prowadzi mnie przez życie tak jak prowadzi każdego człowieka. Pewnego kwietniowego dnia jadąc do córki do Paryża poznałam osobę, która jechała w tym samym kierunku. W czasie rozmowy okazało się, że mieszkamy w sąsiednich parafiach. Zwierzyłam się jej, że bardzo chciałabym pojechać na rekolekcje, aby pogłębić i umocnić swoją wiarę, a także zbliżyć się bardziej do Pana Boga. Czytając książki, prasę religijną i  słuchając Radia Maryja zrozumiałam, że przez rekolekcje może zostać spełnione moje pragnienie. Nowo poznana osoba dała  świadectwo swojej przynależności do RRN i powiedziała, że w tej wspólnocie organizują letnie rekolekcje dla rodzin. Od razu powiedziałam – tak.
             W czasie wakacji uczestniczyłam w rekolekcjach RRN w Tenczynie ze wspólnotą diecezji rzeszowskiej. Były dla mnie prawdziwą ucztą duchową i wielkim przeżyciem. Jestem wdzięczna Panu Bogu, że tak zatroszczył się o mnie i nie czułam się obco wśród nieznanych ludzi. Wróciłam ubogacona duchowo i fizycznie, szczęśliwa, że ziściło się moje marzenie, które w sercu nosiłam od lat.
             Myślałam, że moja duchowa przygoda na tym się zakończy, ale stało się inaczej. Zostałam zaproszona na spotkania RRN w Kolbuszowej. Miałam wielkie obawy, że jestem z innej parafii, a nawet diecezji, myślałam „ nie będę umiała się tam odnaleźć”. W duchu chciałam być w tej wspólnocie i bardzo ucieszyłam się z zaproszenia. Cieszę się z każdej wspólnej Eucharystii, modlitwy różańcowej czy adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Cotygodniowe spotkania są dla mnie wielką łaską. Ubogacają mnie rozważania, wypowiedzi i świadectwa osób uczestniczących w spotkaniu. Jestem przekonana, że modlitwa wspólnotowa jest bardzo ważna, po prostu cały czas ją czuję. Wiem, że moje uczestnictwo jest jeszcze marne, ale mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej, z Bożą pomocą.
            Dzięki tej formacji mogę pogłębiać swoją wiarę, wzrastać w niej, poznawać  miłość  Boga i kochać  ludzi, po prostu żyć po chrześcijańsku. Uczę się  na wzór Maryi z Nazaretu, naszej najlepszej Matki.
Szczęść Boże! 
Stasia

 Będąc pierwszy raz  kilkanaście lat temu na rekolekcjach z RRN  dostąpiłam szczególnej łaski.Odnalazłam Matkę Bożą w swoim życiu, a tak naprawdę to Ona mnie odnalazła. Podczas tych kilku dni, czułam mocno obecnosć kogoś przy sobie.

       Pamiętam moment podczas Eucharystii, kiedy poczułam w głębi siebie ogromne ciepło i zrozumiałam, że to  Matka Boża roztacza to ciepło nade mną i  nad całą wspólnotą – Matczyne ciepło. To Ona do mnie przyszła a ja tu  byłam. Wtedy zaczęła się moja piękna przygoda z Matką Bożą.

     Jako dziecko należałam do Oazy Dzieci Bożych, potem jako młoda dziewczyna do KSM –  Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Dorosłam, założyłam rodzinę i zaczęło mi czegoś brakować… i oto powstał RRN MŁODYCH. Odnalazłam na nowo swoją wspólnotę i teraz wiem, że niekiedy wystarczy po prostu być.

Beata

Wraz z przyjściem do Ruchu Rodzin Nazaretańskich otrzymałam dar kierownictwa duchowego w osobie ks. Andrzeja Buczela. Ks. Andrzej był jednocześnie moim spowiednikiem, pomagał mi odkrywać bezmiar Bożej miłości i miłosierdzia. Każda spowiedź u niego była przeze mnie oczekiwana i upragniona, czułam ojcowskie prowadzenie i otrzymywałam potrzebne rady.
         Podczas jednej ze spowiedzi o. Andrzej powiedział mi coś czego nie zrozumiałam. Po odejściu od konfesjonału usiadłam w ostatniej ławce kościoła (aby ks. nie mógł mnie zobaczyć) i kryjąc twarz w dłoniach płakałam. W swoim żalu, zagubieniu i bezradności zwróciłam się do Matki Bożej o pomoc. Prosiłam: ” Maryjo, pomóż mi, bo nawet kierownik duchowy mnie nie rozumie”. Byłam w tak ogromnym bólu serca, że wszystko wydawało  się bez sensu, straciłam chyba poczucie czasu i tak trwając poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń. Była to dłoń o. Andrzeja, który właśnie zapraszał mnie na rozmowę. Oczywiście rozmowa dotyczyła tego mojego problemu. Radość moja była wielka. Uświadomiłam sobie jak bardzo jestem umiłowanym dzieckiem Boga skoro postawił na mojej drodze tak mądrego i świętego kapłana, abym się nie zagubiła idąc za Jezusem.
      Rozmowa z o. Andrzejem jeszcze bardziej otworzyła mnie na kierownictwo duchowe i na wspólnotę RRN, w której ten dar otrzymałam. Boże, uwielbiam Cię i dziękuję za życie i kapłaństwo o. Andrzeja Buczela.
Henia

Przed wstąpieniem do Ruchu Rodzin Nazaretańskich daleko byłam od Pana Boga. Myślałam, że jest Bogiem surowym, który karze za zło. Nie lubiłam chodzić do spowiedzi, bo zawsze czułam lęk i nie byłam z niej zadowolona. Spowiadałam się z moich grzechów, a to co mnie dręczyło  spowiednikowi nie wyznawałam. Nie czytałam Pisma Św., nie odmawiałam różańca. O swojej świętości nawet nie myślałam. Uważałam , że ludzie święci rodzą się święci. Taki grzesznik jak ja nie mógł nigdy zostać osobą świętą. Miałam skrzywiony obraz Boga.
          Gdy wstąpiłam w 1986 r. do Ruchu Rodzin Nazaretańskich zaczęłam zupełnie inaczej myśleć o Bogu. Najistotniejszym był fakt, że szybko otrzymałam kierownictwo duchowe u ojca Andrzeja Buczela. Wywarł on na mnie ogromne wrażenie. Spowiedź u niego była zupełnie inna jak do tej pory. Oprócz moich grzechów mogłam wyznać o. Andrzejowi  to, co mnie boli i dręczy moją duszę. W czasie rozmów o. Andrzej uświadomił mnie, że ja też mogę zostać świętą. Bardzo kochał Matkę Bożą i Boga. Zawsze wyciszony i łagodny, nawet uśmiechnięty w czasie cierpienia. Nie da się opisać słowami jak Bóg działał przez o. Andrzeja.
          Do spowiedzi do o. Andrzeja jeździłam do 1994 roku pokonując co miesiąc 400 kilometrową trasę pociągiem. Czasami w pociągu był taki tłok, że trzeba było pół drogi stać na korytarzu. Ale to mnie nie zrażało. Najbliżsi nie mogli zrozumieć po co ja jadę tyle kilometrów do spowiedzi. Przecież tyle jest księży na miejscu. Czasami zabierałam swoje dzieci, które chętnie jeździły ze mną. Syn był po I Komunii Św. i był zachwycony spowiedzią u o. Andrzeja.
          Mój mąż w tym czasie przebywał za granicą. Gdy wrócił zaproponowałam mu wspólny wyjazd do Warszawy do spowiedzi. Chętnie pojechał. Jednak bardzo długa kolejka do konfesjonału do o. Andrzeja przeraziła go. Zaczął się niecierpliwić. Naprzeciwko spowiadał inny ksiądz, u którego nie było dużo ludzi. Mój mąż postanowił, że wyspowiada się u niego. To mnie przeraziło. Zaczęłam się modlić i wtedy ten ksiądz wyszedł, a mój mąż wyspowiadał się u ojca Andrzeja.
          W moim życiu były też trudne okresy. Mężowie moich koleżanek wstępowali do Ruchu Rodzin Nazaretańskich a mój nie. Tyle modliłam się w tej intencji, a tu nic. Zaczęłam buntować się na Boga, że jestem do niczego, nie umiem się modlić, jestem słabej wiary. Bardzo wtedy cierpiałam. Postanowiłam, że odejdę z Ruchu Rodzin Nazaretańskich. Przy najbliższej spowiedzi przedstawiłam całą sytuację ojcu Andrzejowi i powiedziałam mu, że odchodzę. Ojciec spokojnym, wyciszonym głosem powiedział mi: „ a dokąd pójdziesz”. Nigdy nie zapomnę tych słów. Jestem 30 lat w  Ruchu Rodzin Nazaretańskich i jestem dalej bez męża. Ale już tak głęboko nie przeżywam tej sytuacji. Może mój mąż ma inną drogę do świętości.
          Pamiętam jak ojciec Andrzej powiedział mi, że będę cierpiała. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, bo byłam wtedy młodą żoną i matką. Wszystko miałam poukładane. Cierpienie przyszło później.
           Przed śmiercią ojciec Andrzej wskazał mi innego księdza na spowiednika. Do dzisiaj jest on moim spowiednikiem duchowym.
           Dziękuję Panu Bogu, że na mojej drodze życia postawił takiego głęboko wierzącego kierownika duchowego jakim był ojciec Andrzej.
Ewa

Ojca Andrzeja Buczela poznałam w 1989r. Miałam wtedy 29 lat, męża i dwójkę małych dzieci. Do kościoła chodziliśmy z mężem w niedzielę, nie bardzo rozumiejąc o co tak naprawdę chodzi podczas mszy św. O Panu Bogu nie rozmawialiśmy w ogóle, był to dla nas temat „tabu”. Wtedy zapragnęłam poznać bardziej swoją wiarę, poczytać Biblię, lub inne mądre książki, aby zdecydować czy ma to jakiś sens.             
 
           Wówczas znajoma zaprosiła mnie na spotkanie małej grupki spotykającej się przy kościele. Była to nowo powstająca wspólnota Ruchu Rodzin Nazaretańskich. Zaproszono mnie, abym przychodziła na spotkania w każdą środę oraz na mszę św., która poprzedzała spotkanie. Nieobowiązkowa msza święta w środku tygodnia wydawała mi się wtedy stratą czasu, dlatego początkowo przychodziłam na same spotkania, które były dla mnie ciekawe. Początkowo termin spotkań nie odpowiadał mi, ze względu na próbę zespołu wypadającą w tym samym czasie. Animatorka, która jeździła już do Warszawy do O. Andrzeja spytała, czy przełożyć termin spotkań ze względu na mnie. O. Andrzej powiedział jej wtedy, że „dla nawrócenia jednej osoby warto przełożyć termin spotkania”. Przełożono je specjalnie dla mnie.
 
            Na spotkaniach tych dowiedziałam się m.in., że istnieje coś takiego jak „kierownictwo duchowe” oraz o wyjątkowym kapłanie z Warszawy, który pełni taką posługę. Był nim O. Andrzej Buczel. Zachęcona przez inne osoby, wybrałam się więc na pierwszą spowiedź do Ojca, nie znając go w ogóle, z prośbą o kierownictwo duchowe. O. Andrzej posługiwał wtedy w parafii w Zegrzu k. Warszawy. Kolejka do spowiedzi była długa, a ojciec zachęcał osoby oczekujące do wytrwałej modlitwy. Do spowiedzi przystąpiłam wtedy ok. 2 lub 3 godziny w nocy. O. Andrzej spytał mnie o motywy mojego wstąpienia do RRN. Odpowiedziałam, że „na spotkaniach dowiedziałam się o tym, iż każdy najzwyklejszy nawet człowiek może zostać świętym. Ta idea bardzo mi się podobała i postanowiłam spróbować zostać świętą. Jeśli mi się to nie uda, to zrezygnuję ze wspólnoty. Ojciec uśmiechnął się tylko i ze swoim charakterystycznym spokojem i cierpliwością tłumaczył mi istotę świętości.
            O. Andrzej był człowiekiem bardzo łagodnym i spokojnym. Nigdy nie  widziałam, aby był podenerwowany lub poirytowany. Swoimi trafnymi pytaniami potrafił zmusic mnie do głębszej refleksji nad sobą i moją relacją z P. Bogiem. Był wymagający, ale nigdy do niczego nie zmuszał, jedynie proponował. To on był pierwszym kapłanem w moim życiu, który dotarł do mnie z wielką  mocą i prawdą o tym, że P. Bóg mnie bardzo kocha. Przypominał mi o tym podczas każdej spowiedzi św. Bardzo stanowczo mówił mi też o tym, jak ranię P. Jezusa bagatelizując sobie niektóre grzechy. Uczył mnie także miłości i zaufania do Matki Bożej. Dlatego też do każdej spowiedzi św. do O. Andrzeja jeździłam bardzo chętnie, mimo różnych przeszkód, również materialnych (byłam wtedy na urlopie wychowawczym). Każda spowiedź u O. Andrzeja była spotkaniem się z wielką miłością Boga, poruszającą mnie do łez. Do Rzeszowa wracałam jak „na skrzydłach”. Mąż zawsze się dziwił, dlaczego jestem taka radosna po przyjeździe z Warszawy. O. Andrzej zachęcał mnie (w miarę możliwości) do częstej Eucharystii w ciągu tygodnia, uczył oczekiwać na nią. Podkreślał, jak ważne jest to oczekiwanie na spotkanie z samym Bogiem. Stopniowo uczył i zachęcał do modlitwy medytacyjnej i też różańcowej. Starałam się być posłuszną wskazówkom mojego kierownika duchowego.
Męża jednak zaczęły drażnić moje praktyki religijne, raz nawet zrobił mi awanturę. Mnie z kolei było szkoda, że mąż nie doświadcza tej samej radości i tych odkryć duchowych, których ja doświadczałam. Spytałam wtedy O. Andrzeja co zrobić, aby mąż wstąpił do „Ruchu”. O. Andrzej odpowiedział: „mąż wstąpi do „Ruchu”, kiedy ty staniesz się pokorna”. Wzięłam sobie poważnie do serca te słowa.
Na miarę moich ówczesnych wyobrażeń o pokorze, starałam się jak tylko mogłam być pokorną. Nie kłóciłam się o to, kto ma posprzątać, zmyć naczynia po obiedzie, kto jest bardziej zmęczony itp.
Zbliżały się wakacje, a wraz z nimi kolejne rekolekcje RRN, które do tej pory przeżywałam sama z dziecmi. Mąż nie chciał w nich uczestniczyć. Zapragnęłam, aby tym razem wybrał się z nami. Modliłam się w tej intencji. Jednak zaczęły piętrzyć się trudności u mnie w pracy. Spytałam sięc O. Andrzeja co powinnam zrobic. Odpowiedział, że „rekolekcje to szczególny czas Łaski Bożej i powinnam zrobic wszystko co w mojej mocy, aby na nie pojechac”. Posłuchałam się O. Andrzeja i załatwiłam sobie w pracy dni wolne. Spytałam męża, czy nie zechciałby pojechać z nami ze względu na dzieci. Ku mojemu zdziwieniu mąż zgodził się. Postawił jednak warunek, że tylko na 2 dni, oraz, że nie będzie uczestniczył w spotkaniach i wszystkich modlitwach. Mimo tych warunków ucieszyłam się bardzo.
Mąż dotarł do nas na rekolekcje zabierając ze sobą książkę do brydża, rozmówki z j. angielskiego i kasety z muzyką do słuchania. Ponieważ mój kierownik duchowy O. Andrzej uczył mnie niestrudzenie zawierzać wszystko Matce Bożej, tak też czyniłam. Mimo mojego zakłopotania i obaw o to, że mąż nie będzie umiał odnaleźc się na rekolekcjach (ja sama również byłam w strachu o swoją „reputację” w oczach znajomych), ufałam M. Bożej. Wierzyłam, że to Ona przyjdzie z pomocą. Tak też się stało. Mąż przyszedł na wieczorne spotkanie, zaproszony przez animatorkę na kawę. Okazało się, że poruszone tematy tak bardzo go zainteresowały, że zadawał dużo pytań, a spotkanie dość mocno się przedłużyło. Na drugi dzień zdecydował, że zostaje do końca rekolekcji, a po rekolekcjach zdecydował, że zostaje ze mną we wspólnocie. Podzieliłam się tą radosną wiadomością z O. Andrzejem. Bardzo się z tego powodu ucieszył, ale mojego męża już nie poznał. O. Andrzej był w tym czasie już bardzo chory i cierpiący. Niedługo zmarł…
           Jestem przekonana, że to właśnie temu świętemu kapłanowi, jego modlitwom, cierpieniu oraz wielu godzinom poświęconych w konfesjonale, zawdzięczam nawrócenie moje i mojego męża. Obydwoje z mężem jesteśmy do tej pory w RRN. P. Bóg i wspólnota bardzo umocniły naszą więź małżeńską, zmieniły radykalnie nasze spojrzenie na wiarę, rodzinę, świat i ludzi. Mamy trójkę dorosłych już dzieci, doczekaliśmy się zięcia i wnuczki. Nie wiem jak potoczyłyby się losy naszej rodziny, małżeństwa, jak wyglądałaby nasza wiara i relacje z P. Bogiem, gdyby nie moje spotkanie z O. Andrzejem Buczelem. Dzięki Niemu zawierzyliśmy nasze życie Matce Bożej, a dzięki Niej mogliśmy przeżyć spokojnie wiele, zwłaszcza trudnych dni w życiu.
Marzena

Zawsze, kiedy byłam posłuszna Ojcu Andrzejowi, wychodziło to na dobre mnie oraz mojej rodzinie.Jeden raz nie posłuchałam się Ojca Andrzeja i znalazłam się w opałach. Przebywając na wakacjach na wsi, koło Zamościa, wybrałam się do spowiedzi do o. Andrzeja do Warszawy. Po zakończonej spowiedzi, wczesnym popołudniem, Ojciec spytał, czy będę mogła spokojnie dotrzeć na miejsce. Kilka razy sugerował, abym zatrzymała się na noc u znajomych z warszawskiej wspólnoty. Ja nie chcąc sprawiać kłopotu odmówiłam proponowanej pomocy, mimo iż miałam  wątpliwości co do bezpiecznego powrotu. Później okazało się, że autobus dowiózł mnie do Zamościa na dworzec dopiero o 24 w nocy. Padało, było ciemno, a ja nie miałam się gdzie podziać. Na dworcu oprócz czterech podejrzanych typów nie było już nikogo. Bałam się i modliłam. Dyżurny zaczął zamykać dworzec, a ja przerażona błagałam go, aby pozwolił mi zostać. Całą noc przesiedziałam na ławce z niecierpliwością oczekując pierwszego autobusu. Żałowałam, że nie posłuchałam się mojego kierownika duchowego.
Marzena

Księdza A. Buczela poznałam 27 – 28 lat temu tj: w 1987/1988 roku. Pierwszego spotkania dokładnie nie pamiętam. Wiem tylko na pewno że był to dla mnie wielki dar od Pana Boga. Zaczęło się wszystko, gdy przeżywałam bardzo trudne chwile. Szukałam wsparcia i pomocy w Kręgach Kościoła Domowego. Chciałam wstąpić w szeregi tej grupy. Ze względu na charakter wspólnoty (musi być mąż i żona) odmówiono mi. Niedługo potem przyszła do mnie osoba ze Świadków Jehowy i przekonywała o swoich racjach. Moje problemy i trudności nasilały się. Pewnego wieczoru poszłam do naszej parafii na film, zamiast czego trafiłam do salki w której trwało spotkanie RRN. Kiedy chciałam się wycofać jedna z uczestników powiedziała – zostań. Zachwyciło mnie to, że grupa odmawiała różaniec, potem czytała tekst i usłyszałam świadectwa. Było inaczej niż wszędzie dookoła. Nie rozmawiali o zakupach, pracy, pieniądzach, plotkach tylko o tym jak Pan Bóg działa w ich życiu na podstawie przeczytanego tekstu. Dowiedziałam się o spotkaniach w kościele w Wilanowie oraz o spowiedziach odbywających się u kierowników duchowych. Byli nimi wówczas ks. T. Dajczer i ks. A. Buczel.
            Na temat kierownictwa duchowego nie wiedziałam nic. Otworzyły mi oczy dopiero teksty Ojca Maksymiliana Kolbe. Po niedługim czasie poprosiłam o kierownictwo duchowe ks. Andrzeja. Zgodził się. Spowiedzi odbywały się systematycznie – ok. raz w miesiącu. Jeździłam do Warszawy do dzielnicy Zerzeń. Ojciec Andrzej bez względu na porę wychodził ze swojego pokoju i prosił kolejną osobę. Zawsze spokojny, z dobrotliwym uśmiechem, cierpliwy. Spowiadał, spowiadał i spowiadał bez zmęczenia. Zawsze kończył słowami: „Pan Jezus bardzo Cię kocha idź w pokoju”. To były ogromne łaski dla mnie. Czasem zostawałam i nocowałam w Warszawie u osób z RRN. Zwykle jednak spieszyłam się do domu. Po jednej ze spowiedzi Ojciec zapytał jak wrócę do Rzeszowa? Wspomniałam że mam autobus, ale pewnie nie zdążę. Zaproponował ,że mnie podwiezie. Czas był krótki. Ojciec bardzo spokojnie skierował się do samochodu. Ja za nim trochę szybciej. Po chwili jednak przypomniał sobie że coś zostawił. Poszedł na plebanię. Spokojnie wrócił i tak samo spokojnie bez nerwów odpalił auto, przejechał pół Warszawy i dojechaliśmy do dworca. Ku mojemu zdziwieniu autobus jeszcze stał. Podziękowałam ojcu i pobiegłam na przystanek. Podziwiałam Jego pokój wewnętrzny i opanowanie. Miał ogromne zaufanie do Maryi.
            Inna sytuacja związana z książką ks. T. Dajczera pt. „Rozważania o wierze”. Zachęcał mnie do kupienia jednego z pierwszych wówczas egzemplarzy, a ja twierdziłam, że mi nie potrzebna, itd. Nie miałam pojęcia, że to kwintesencja duchowości RRN. Ten czas odkąd weszłam do wspólnoty, od kiedy spotkałam ojca A. Buczela  całkowicie odmienił moje myślenie. Otworzył mnie na inny wymiar. Wymiar w którym czuję obecność i działanie w moim życiu Pana Boga. Za przyczyną Maryi, za jej wstawiennictwem modlę się w różnych sytuacjach. Polecam trudne sprawy. Ojciec Andrzej Buczel zwrócił moją uwagę na Maryję. Nauczył mnie żyć zawierzeniem Matce Bożej. Wskazał mi że dzień powinnam rozpoczynać modlitwą zawierzenia Maryi. Ważna jest medytacja na podstawie materiałów RRN i postanowienie na każdy dzień, modlitwa różańcowa, uczestnictwo we mszy świętej w miarę możliwości pełne i codzienne, lektura pisma świętego. Nazywał to środkami otwierania na źródła łaski. Zalecał także uczestnictwo w spotkaniach cotygodniowych, dniach skupienia i rekolekcjach. Mówił że małżeństwo to zespół naczyń połączonych i że moja modlitwa rozlewa się i na męża i dzieci. Cała rodzina i Ci za których się modlę otrzymują łaski. Dziękuję Maryi za to, że przyjęła mnie do swojej szkoły i postawiła na początku tej drogi świętego kapłana ks. A. Buczela.
Joasia

Kiedy dowiedziałam się, że rekolekcje RRN w tym roku odbędą się w Medjugorie, to bardzo pragnęłam wziąć w nich udział. Właśnie w tym roku minęła 40 rocznica Objawień Matki Bożej, a także 40 rocznica mojego Sakramentu Małżeństwa. Bardzo chciałam  podziękować Matce Bożej  za wszelkie dobro jakie za Jej pośrednictwem otrzymałam i postanowiłam, że będę czerpać pełnymi garściami z tego cudownego czasu łaski.  Matka Boża w Medjugoriu przychodziła przez 40 lat do swoich wybranych dzieci i nadal przychodzi. Ona tu jest Gospodynią, Panią i Królową. Zaprasza każdego i czeka z otwartymi ramionami na swoje dzieci, aby móc się z nimi spotkać, przytulić do serca i wysłuchać wszystkich trosk. Zawierzyłam Jej  ten wyjazd i wszystko co się z nim wiązało. Wyjazdy w czasie pandemii nie są łatwe, gdyż, aby przekroczyć granice, niezbędne są testy. Jednak po badaniu okazało się, że  wszyscy byliśmy zdrowi i mogliśmy wyruszyć na spotkanie z Matką Bożą. Pierwszy dzień w Chorwacji rozpoczęliśmy ucztą duchową – Eucharystią w chorwackim Lourdes, później mieliśmy ” coś dla ciała” czyli czas relaksu nad Adriatykiem w upalnym, licowym słońcu, przy szumie fal.  Wieczorem przyjechaliśmy do Medjugorie. Bardzo ciepło zostaliśmy przyjęci przez tutejszych gospodarzy i radość ogromna, że już jesteśmy u Mamy. W poniedziałek ze względu na istniejący upał, wcześnie rano wyruszyliśmy na Górę Objawień. Wdzięczność i pokój wypełniały moje serce kiedy modliliśmy się wspólnie na różańcu idąc po kamieniach ku Górze. Każdy  dzień rekolekcji był skrupulatnie zaplanowany i wypełniony po brzegi. We wtorek o świcie wchodziliśmy na Górę Kriżevac, na którą zaniosłam wszystkie intencje mego serca jak i tych, którzy prosili o modlitwę. Ten trud wspinania się po kamieniach był moim dziękczynieniem. Po powrocie z Góry i śniadaniu pojechaliśmy na spotkanie z Goranem, aby wysłuchać świadectwa o cudownym działaniu Gospy, która z ruin jego grzeszności wydobyła w nim piękno Dziecka Bożego  (świadectwo można odsłuchać na Youtube). Następnie pojechaliśmy do Wioski Matki na Mszę Świętą. Kiedy byłam w Kaplicy poczułam jak przenika mnie zimno z klimatyzacji. Koleżanka dała mi apaszkę na plecy i jakoś dotrwałam do końca Eucharystii. Czułam się coraz gorzej i po powrocie do domu złożyło mnie do łóżka. Mój udział fizyczny w rekolekcjach został nieco ograniczony i po ludzku legł w gruzach. Miałam  mieszankę uczuć w sercu i mnóstwo różnych myśli kłębiących się w mojej głowie, że nie tak miało być.. Z pomocą łaski Bożej przyszła mi taka myśl do głowy, że to Bóg obdarza mnie takim właśnie prezentem, który w wolności serca mogę przyjąć bądź odrzucić. Więc przyjęłam ten dar.  W środę był wyjazd do Surmanci,  gdzie jest cudowny obraz Pana Jezusa Przemienionego, a ja bardzo chciałam tam pojechać. Pomimo nienajlepszego samopoczucia, zdając się na Matkę Bożą pojechałam i doświadczyłam pokoju w sercu, gdzie na nowo wybrzmiały słowa „ Jezu ufam Tobie”.                                                 

Każdy wieczorny blok modlitewny, w którym mogłam uczestniczyć był dla mnie jak woda na spękaną ziemię. Pomimo, że trwał kilka godzin, to wydawało mi się jakby to była chwila spędzona w obecności Jezusa i Jego Mamy Maryi. Był to cudowny czas, przepełniony Bożą Miłością, pokojem, ciepłem, radością, wzajemną życzliwością.  Różaniec, Eucharystia, adoracja Najświętszego Sakramentu, przepiękne pieśni adoracyjne, plac przepełniony pielgrzymami dawały poczucie jedności i taką pewność, że w tym miejscu Niebo styka się z ziemią. Był to dla mnie ogromny ładunek Bożej łaski. Czułam się jak u Mamy, która troszczy się o wszystkie potrzeby swojego dziecka, nie tylko te duchowe, ale również te ludzkie. Kiedy moje samopoczucie nie pozwalało na wyjazd do Mostaru, chociaż bardzo chciałam, to koleżanka, która tam pojechała, zrobiła mi niespodziankę i przywiozła w prezencie tamtejsze rękodzieło, przez co sprawiła mi dużo radości. Byłam wdzięczna  Matce Bożej, że nawet o takie detale zatroszczyła się przez Basię. Chociaż z treści rekolekcyjnych niewiele skorzystałam, bo konferencje były głoszone w drodze, to  jednak pomimo wszystko warto było założyć sandały i wyruszyć z tej wygodnej kanapy ku przygodzie z Jezusem i Maryją. To były moje osobiste rekolekcje z Matką Bożą i w szczególny sposób dziękuję Jej za ten czas  Łaski, za kapłanów prowadzących rekolekcje i za wszystkich z którymi dane mi było przebywać. 

Królowo Pokoju módl się za nami !                                                                        15.10.2021r.

Teresa

Ks. Andrzej Buczel

Współzałożyciel RRN

       Był doktorem nauk humanistycznych z zakresu psychologii. Wykładał w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym, Prymasowskim Instytucie Życia Wewnętrznego i Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie. Był kierownikiem duchowym wielu kapłanów i licznych świeckich z całej Polski, a także z zagranicy.

Zmarłego kapłana wspomina ks. kan. Władysław Nowicki, proboszcz parafii pw. św. Franciszka z Asyżu, na warszawskim Okęciu. W parafii tej ks. Buczel był przed swoją śmiercią rezydentem. Oto niektóre jego wypowiedzi:

„Był apostołem konfesjonału. Wyróżniał się tym, że łowił dusze przez konfesjonał. Miał charyzmat do pracy indywidualnej: konfesjonał, rozmowy duszpasterskie… Łowił dusze dla Chrystusa, nie dla siebie. Nie szukał własnych korzyści, był typem ojca duchownego, który wymaga miłością ojcowską. Czasem między nami iskrzyło, ale im bardziej podnosiłem głos, tym bardziej on cichł, przyjmował wszystko na siebie. Andrzej potrafił to, był bardzo łagodny i spokojny. Jego postawa pobudzała mnie do refleksji i sam łagodniałem. Emanowała z niego wewnętrzna cisza, spokój. Miał taki dar.”

Na pewno ważną osobą dla Andrzeja był ks. Tadeusz Dajczer(założyciel RRN). Traktował go jak swojego kierownika duchowego. Był pod jego dużym wrażeniem. Być może sposób działania tego kapłana, niespektakularny, cichy, jego erudycja odpowiadały osobowości Andrzeja. Myślę, że nawet te cechy od ks. Tadeusza Dajczera przejął. Działanie w RRN, oprócz pracy w seminarium, było charyzmatem.

„Są kapłani, którzy przywiązują do siebie, Andrzej przywiązywał do Boga. Ludzie, którymi się opiekował, po otrząśnięciu się po jego śmierci, czynnie uczestniczą w życiu parafii, nadal wzrastają w wierze.”

(Magazyn-Słowo Dziennik Katolicki, 14 -17 kwietnia1995)

Ks. Tadeusz Dajczer